Bezpośrednią konkurencję dla handlowców operujących pod zadaszonym ryneczkiem w urokliwej dzielnicy Pogodno w Szczecinie stanowi okoliczny murek. Narożnik zachodni, tam wiecie, w cieniu lipy, opanowali stacjonarni i mocno zdeklarowani asortymentowo fani sklepu Żabka. Narożnik wschodni zaś, pozbawiony jakiegokolwiek cienia, okupują starsze panie oferujące: a. chemię z Niemiec. b. książki z demobilu.
Zostawmy cień rzucany przez litościwą lipę na krańcu zachodnim, zajmijmy się paniami.
Jako się rzekło: proszki do prania i książki. Zostawmy proszki do prania, zajmijmy się książkami.
Na murku wyłożone są podręczniki, trochę poradników, literatura tak zwana piękna; a większość opuściła prasę drukarską za peerelu. Raz po raz gmeram, raz po raz coś u pań kupię (ostatnio za 2 złote: Czyż nie dobija się koni i w tej samej cenie Niebezpieczne związki takoż Zamach na New York /rok 1960/, jakiegoś Wadima Frołowa, jakiegoś Marqueza). Jednym słowem, dla literackiego śmieciarza jakim się czuję, bardzo to satysfakcjonujący murek jest.
Po szparagową się akuratnie wybrałem nie dalej jak wczoraj, słoneczko świeci, raz po raz (wciąż mnie to ujmuje) przemknie studenteria z miejscowej Szkoły Morskiej, szczególnie dziewczyny prezentują się fantastycznie w morskich mundurach, takie skupione, a zarazem brykające, ech...
Dobra, do rzeczy, nie o marynarkach, nie o szparagowej miało być.
Murek, książki, gmeram, gmeram, ale jakoś widzę z grubsza, że chyba nic ze skupu makulatury, skąd - jak podejrzewam - pochodzą starodruki, nowego nie przyjechało. Ale, ale, chwila... Jest coś: nieczytana, nówka sztuka: "Wściekłość i wstyd". Autor: Adam Michnik. Cena: cztery zety. Odręczna dedykacja z podpisem autora: "Longinowi w dowód...".
(- Mon Dieu, towarzysz Pastusiak likwiduje księgozbiór? - pomyślało mi się, ale potem pomyślałem, pomyślałem i wymyśliłem, że jak Longin i Szczecin, to żaden Podbipięta, żaden Pastusiak, ale musi być to Komołowski. Tyle spraw jednakowoż w tej notce zostawiam na uboczu, że nie waham się, by i Longinów wszelakich poniechać.).
Obejrzałem, oceniłem, poczochrałem się, odłożyłem na murek. W końcu cztery zeta to cztery zeta. Dumając nad wartościami wróciłem do chaty i tak jakoś się zgadało z Laenią przypadkiem, której to osobie zrelacjonowałem poranne wydarzenia (bez topografii, lipy, żabki, chemii gospodarczej i wszystkich dobrodziejstw, którymi karmię tutaj Was, szanowni ze Salonu, żebyście się w klimat wczuli. Laenia dostała czyste jądro, by się tak wyrazić.)
Od słowa do słowa Laenia się zaśmiała, coś tam pomamrotała, coś tam zamilkła, a za chwilę przesłała dzieło sytuacyjne, któremu nie mogę pozwolić zaginąć w odmętach.
Panie i Panowie, Laenia prezentuje utwór dedykowany opisanej sytuacji:
Pewien Adam w Szczecinie na murku
leżał wściekły i myślał: Kur...kur...ku-
rwa mać, jaki nietakt
i wsty...wstyd - cztery zeta!
Toż to mniej niż dwa kilo ogórków!